20.
Duży zielony budynek, o spadzistym dachu
stał pośród mnóstwa potężnych starych lip. Stałam wpatrując się w niego jak
oniemiała na przemian szarpana różnym uczuciami, od ulgi aż po skrajny gniew.
Nic nie było w stanie załagodzić dźgającego mnie od wewnątrz bólu, poczucia
zdrady i opuszczenia. zakratowane okna i wydobywające się ze środka jęki
skutecznie namawiały do ucieczki i gdyby nie trzymające mnie za rękę silne
ramie, już dawno by mnie tu nie było. Miarowo przestępowałam z nogi na nogę
szukając drogi ucieczki, ale żadna się nie pojawiała. Tylko jeden głos w mojej
głowie szeptał "to dla twojego dobra", chociaż może mówił to ktoś na
jawie. Ostatnio urywał mi się kontakt z rzeczywistością, kontury świata się
zamazywały, codzienność stawała się szarą nic nie znaczącą plamą, której mimo
wszystko nie da się usunąć.
Już dwa razy próbowałam. Zmęczona rzeczywistością i przytłoczona
uczuciami, już dwa razy chciałam uciec. Raz w Holmes Chapel, drugi raz w drodze
do Londynu, do którego w końcu trafiłam. Tylko nie w takich okolicznościach na
jakie liczyłam. Niestety obie moje próby nie przyniosły większych efektów niż
kilku godzinna ucieczka, za którą teraz miałam gorzko płacić.
Nie godziłam się na to, ale natarczywy
głos w końcu mnie przekonał, że to dla mojego dobra. Dla samej siebie miałam
zostać sama w obcym miejscu i próbować zapomnieć o osiemnastu latach z mojego
życia. Nie, właściwie tylko o ostatnim roku, Tak jakby nic się nie zdarzyło.
Miałam przełamać rodzący się we mnie obłęd i tą palącą chęć ucieczki do miejsca
względnego zapomnienia i szczęśliwości. Powrócić do świata, który zamieszkiwali
moi rodzice, brat, Marie, Mark.. Wszyscy. To miał być nowy początek starego
życia.
-
Podoba ci się tu?- usłyszałam słowa mojego ojca, Waldka.
-
Co ma mi się podobać?- odparłam sarkastycznie, pocierając swoje pokaleczone
nadgarstki. Ojciec się już nic nie odezwał.
Poczułam na ramieniu delikatny, kobiecy
dotyk. Nie musiałam się obracać by wiedzieć, że to moja mama, chce być dla mnie
oparciem, którego nie potrzebowałam.
Moja matka chyba najgorzej przeżyła moją próbę zniknięcia. Gdy tylko
wylądowała w Londynie rzuciła się na mnie oglądając mnie ze wszystkich stron,
czy na pewno nic mi nie jest. Po moich zapewnieniach, a raczej zapewnieniach
mojego ojca, że wszytko jest już w
porządku doszła do siebie, ale nie spuszczała mnie nawet na chwilę z oczu.
Chodziła nawet ze mną do łazienki. Ojciec wytłumaczył jej wszytko i opowiedział
o mojej drugiej przygodzie, w drodze do Londynu, przez co moja matka odeszła od
zmysłów prawie tak samo jak ja. Byłam wtedy całkowicie nieobecna duchem co
przekonało ich tylko do słuszności swojej decyzji względem mojej osoby. Nie
miałam siły protestować. Już i tak zabrano mi wszystko. Teraz stałam w jakiejś
małej miejscowości w Kanadzie i najbardziej na świecie chciałam zniknąć. Co
takiego strasznego zrobiłam, żeby wywozić mnie aż do Kanady?
-
Chodźmy. - usłyszałam ponownie głos ojca. Niechętnie ruszyłam z miejsca,
stawiając ciężkie kroki. W końcu dotarliśmy do drzwi. I wtedy urwał mi się
film. Nic nie pamiętałam z meldowania i pożegnania, ostatnie co zostało mi w
pamięci to pusty pokój i białe otaczające mnie ściany. To koniec. Zostałam
zamknięta w zakładzie psychiatrycznym dla mojego dobra.
Ktoś wszedł. Nie podniosłam nawet głowy. Nie obchodziło mnie to kto i co
ode mnie chce. Nie miałam siły brnąc, w jakąkolwiek rozmowę, nie miałam ochoty.
To nie byłam ja, dawna ja odeszła, została tylko materialna, organiczna
powłoka, wykonująca najprostsze czynności życiowe z przymusu.
-
Za co cię tu wsadzili?- zapytał ktoś. Głos był dla mnie nowy, obcy. Niechętnie
podniosłam głowę i popatrzyłam prosto na niewysoką czarnowłosą dziewczynę.
Przypominała trochę dużą wronę. Miała szpiczasty nos i wysunięty podbródek, ale
nie była brzydka. Mogła być w moim wieku, może troszkę starsza. Uniosła obie
idealne brwi czekając na moją odpowiedź.
-
Dwie próby samobójcze. - powiedziałam ciężko, opieszale i niechętnie.
Dziewczyna pokiwała ze zrozumieniem głową.
- Jestem Emma. - rzuciła po chwili. -
Chyba będziemy w jednym pokoju. Znów na nią spojrzałam. Wydawała się niczym nie
przejmować, być na tak zwanym luzie.
- Oliwia. - przedstawiłam się siadając.
-
Za co siedzisz?- zapytałam jakby więzienną gwarą.
- Sześć prób samobójczych. Raz podcięcie
żył, cztery razy tabletki i raz gaz. Zawsze pechowo ktoś musiał mnie znaleźć.
Ludzie to imbecyle, nigdy nie szanują twoich własnych decyzji. Oddają cię za to
do psychiatryka skazując na ten horror, i samo to jest już jakbyś nie żyła. Tu
nikt cię nie znajdzie, tu nie ma odwiedzin, To więzienie. Wiem coś o tym,
umarłam tu już pięć lat temu.
Mocno się zaczęłam zastanawiać nad jej
słowami. Czy i mnie to czekało? Trudno, mój świat i tak umarł na zawsze.
Wiedziałem, że wszystko się skończyło.
Była tylko apokalipsa. Ona odeszła. Odeszła bez pożegnania, najprawdopodobniej
na zawsze. Nie miałem pojęcia gdzie. Nie miałem pojęcia dlaczego. Nic mi nie
przychodziło do głowy. Miałem tylko nadzieje, że będzie jej tam dobrze. Że tego
chciała..
Szedłem ulicą nie zwracając uwagi na
otaczający mnie tłum. To było Holmes Chapel tu i tak większość mnie znała.
Zgubiłem gdzieś rozwrzeszczane fanki. Pozostał tylko ból.
Słowa same cisnęły mi się na usta.
Now that I've lost everything to you
You say you want to start something new
And it's breaking my heart you're leaving, baby I'm
grieving.
But if you want to leave take good care.
Hope you have a lot of nice things to wear
But then a lot of nice things turn bad out there.
Ref.: Oh, baby, baby it's a wild world
It's hard to get by just upon a smile,
Oh, baby, baby it's a wild world
I'll always remember you like a child, girl .*
Ludzie się za mną obracali, ale ja już
się tym nie przejmowałem. Śpiewałem, wylewałem swoje żale moim ulubionym
sposobem z dzieciństwa. Ona odeszła. Nic mi już nie zostało. Tylko wypełniająca
moje trzewia pustka. Jak miałem żyć? Kogo posłuchać? Co zrobić? Gdzie było moje
miejsce? Czemu uciekło..?
Czekałem na śmierć, na wypadek, na coś
co pozwoli mi odejść i wypełnić pustkę. Miałem jednak pecha. Los nie chciał bym
zasilił niebieską armię.
Pociągnąłem za klamkę i wszedłem do tak
bardzo kochanego domu, który teraz bardzo mi ją przypominał.. Jej śmiech
wypełniał te ściany, jej zapach unosił się w powietrzu. Dusiłem się.
Gdy tylko trzasnęły drzwi podbiegł do
mnie Louis.
- Harry, wszystko okey? – zapytał
patrząc na mnie przenikliwie.
- Nic nie jest, kur*a okey.. Wszystko się spieprzyło.. – powiedziałem i
wyminąwszy go wszedłem do salonu.
- Harry, w porządku? – padło pytanie.
Nawet nie wiedziałem od kogo. Wszystkie głowy i tak były obrócone w moją
stronę. Uniosłem ręce.
-
Dajcie mi święty spokój. – rzuciłem i wybiegłem. Schody pokonałem w
kilka sekund, by po chwili z głośnym
trzaskiem zamknąć drzwi. Rzuciłem się na łóżko i nie miałem siły, nie chciałem nawet
podnieść ręki. Moja dusza umierała, a ja nie mogłem nic na to poradzić. Zostało
mi tylko znaleźć sposób, żeby to zagłuszyć.
***
Po pierwsze: Może odniosę się do komentarza spod ostatniego rozdziału, w którym jestem proszona o przystopowanie. Mimo, że nie rozumiem tego do końca, ponieważ akcja toczy się swoim torem, a że w ich życiu nie ma sielanki to chyba lepiej niżby miało być bajkowo. Jeśli ktoś woli bajkę to tu nie wchodzi.. Proste. Poza tym musi być źle, żeby było dobrze.; ) Ale.. Może macie racje, może trochę za bardzo się rozpędziłam, może jest tu za dużo łez.. Dlatego następny odcinek, albo jeszcze następny będzie odcinkiem specjalnym, trochę poza akcją, tłumaczącym, innym i podnoszącym nastroje, oky? Może tak być zanim wrócimy do ich fatalnej przygody?
Po drugie: Jakie macie pomysły na dalszą akcję? Traficie w mój pomysł? Kanada.. Londyn... Depresja.. Jak oni wszyscy dadzą radę? Jak to się skończy? I co potem? Rzucą się sobie w ramiona? Hmm..
Po trzecie: Dziękuję komentującym, przeważnie starym twarzą, które mają na tyle wytrwałości by wciąż czytać moje smęty. Dziękuję, też całej reszcie. Wielki całus w waszą stronę.;**
A i zmieniłam wygląd bloga, by pasował do nastroju. ; )) Podoba wam się? Może to nie jakaś wielka zmiana, ale..
Pozdrawiam.!
~H.
I na koniec moje gg, na które zawsze możecie pisać: 43297053 ; )